środa, 28 września 2016

Krokiem walca

                     Sala balowa przesiąknięta była zapachem roztańczonych par. Wypełniały one krokiem walca, klasyczną muzykę, unosząc się jedynie poprzez wejścia na półpalce. Ich obroty, dowolnie – zarówno w prawą jak i lewą stronę – prowadzone były spokojnie, tak by żadna para nie wiedziała o swojej obecności. Mężczyźni ubrani w garnitur zręcznie partnerowali kobietom wyszykowanym w eleganckie, wieczorowe suknie. Te zaś, zgrabnie dawały się ponieść melodii walca.
                     Niektórzy nie utrzymywali kontaktu fizycznego. Trzymali bowiem między sobą prostokątne lustro, które odbijało ich własne twarze. Wydawać by się mogło, że obecność tego martwego przedmiotu, mogła im przeszkadzać. Tańczący jednak  nie dawali tego po sobie poznać, wręcz przeciwnie – niejeden obserwator - jak ten, stojący na uboczu – stwierdziłby, że wywołuje u nich radość, chęć dalszego poruszania się. Gość, owy myśliciel, podszedł do jednej z par, którą stanowiła piękna, urodziwa kobieta i przystojny, postawny mężczyzna. Zupełnie nie uważając, zbliżył się do nich i zapytał, mimo znanej mu już odpowiedzi:
                                  -Dlaczego nie patrzycie na siebie wzajemnie, lecz w lustro, gdzie jedyne co widoczne to wasze, własne odbicia?
                                  - Wyglądam dziś tak wspaniale. Moje włosy jeszcze nigdy nie ułożyły się w ten sposób. Ponadto, ta suknia kosztowała majątek. Mój strój skomponował się w tak idealny sposób, że grzechem byłoby na niego nie patrzeć. – powiedziała kobieta.
                                  - Cóż, sądzę, że wyglądam jak prawdziwy mężczyzna. Jestem silniejszy niż kiedyś, wyższy, śmiało mogę dać poczucie bezpieczeństwa mojej kobiecie. – wyraził się mężczyzna.
                                   - Nie możesz być tego pewien, skoro nie widzisz jej potrzeb. – zaoponował filozof. – Nie masz pojęcia czy właśnie się uśmiecha, czy płacze. Jesteś skupiony tylko na dotrzymywaniu kroku a pamiętaj, że bezcelowe podążanie w miłości w końcu was zgubi. – zwrócił wzrok na partnerkę – Ty zaś jesteś zbyt próżna. Musisz uważać byś nie utopiła się kiedyś we własnych oczach, bo wtedy nikt nie będzie przy twojej śmierci.
Po tych słowach odszedł od pięknej pary i zaczął wypatrywać kolejnej. Po krótkiej obserwacji zdecydował się i ruszył. Jego kolejna zdobycz zestawiona była z kobiety z opuszczoną głową i z mężczyzny, którego broda prawie opierała się na górnej krawędzi lustra.
                                    - Czemu boisz się podnieść wzrok?
                                    - Nie sądzę bym mogła być odpowiednia dla swojego partnera. Nie potrafię o niego zadbać, nie umiem go poprowadzić. Nie mogę się odważyć by spróbować, ponieważ nie jestem w stanie przewidzieć jego następnego kroku.
                                     - A ty co próbujesz zobaczyć? – zapytał partnera.
                                     - Mój światopogląd sięga daleko stąd. Nie mogę się ograniczać do patrzenia na to co bliskie i niższe ode mnie.
 Myśliciel pokiwał smutno głową i pewnym głosem przemówił:
                                     - Oboje popełniacie błąd, gdyż ty obawiasz się siebie i okazywanych uczuć a ty nie dostrzegasz tego co masz teraz i tutaj. Spróbujcie spojrzeć w jednym kierunku. W życiu nie może zabraknąć odwagi na stawianie kroków. Niedopuszczalne jest też jednak zbyt szybkie dążenie do przyszłości. Dostrzeżcie ile właśnie tracicie. Ile chwil, spojrzeń, które już nigdy się nie powtórzą. Sami siebie okradacie z sekund, możliwe jedynego istnienia.
Ledwie co się od nich oddalił, od razu zauważył kolejną parę.
Kobieta ta odchylona była mocno pod łopatkami z głową zwróconą w przeciwnym kierunku do filozofa a mężczyzna jej partnerujący co jakiś czas się potykał i spoglądał niespokojnie w różnych kierunkach.
                             - Co sprawia, że tak bardzo próbujesz uciec od drugiego człowieka?
                             - Chciałabym się już uwolnić od tego tańca. Ogranicza moje ruchy, jest za spokojny. Czuję, że potrzebuję czegoś nowego, czegoś szalonego. Dlatego właśnie szukam kolejnego partnera.
                              - A ty? Czemu twe spojrzenie jest tak rozbiegane? Czy nie dostrzegasz tego, iż przez to roztrzepanie gubisz kroki?
                              - Jest tyle ciekawości, tyle do zobaczenia. Marnowaniem czasu jest osadzenie się w jednym miejscu. Nie powinno mnie tu być.
                              - Nigdy nie zaznacie szczęścia, gdyż jedyną drogą by je osiągnąć i zatrzymać jest zrezygnowanie z ciągłego poszukiwania przyjemności i wolności. Musicie liczyć się z tym, że miłość nie wprowadza osobnej wolności. Ona nadaje ją wam, jako całości. I tylko to powinno wam wystarczać.
Filozof stwierdził, że zrobił się zmęczony rozmową z tańczącymi. Powrócił więc do swojego ubocza by wysnuć pewien wniosek.

Ludzie od lat budują sobie przeszkody. Taka już ich natura by gubić się w próżności, uciekać od uczuć, dążyć daleko, przewracać się w natłoku codzienności, wymagać zbyt wiele. Każdy z nas w pewnym momencie swojego życia stawia przed sobą lustro. Jednym obraz widziany w odbiciu się podoba, drudzy niesprawnie bądź zręcznie od niego uciekają. Sztuką jest jednak je stłuc. Życie stawia nam za dużo przeciwności losu byśmy specjalnie mieli je sobie stawiać. Pozbądźmy się więc egoizmu, strachu i zbytniej rozrywki byśmy mogli dostrzec oczy prawdziwego szczęścia. Spełnieniem bowiem dla każdego człowieka jest uwaga i miłość bliźniego. 

piątek, 16 września 2016

Nieznany


 Jesteś właśnie w nieokreślonym miejscu. Twoje zmysły nie są w stanie rozpoznać obecnej chwili. Jedyne co wiesz, to fakt, że musisz coś odnaleźć. I masz tylko tyle.
                      Mimo tego, iż nie zostałeś specjalnie obdarzony, jesteś w stanie wyobrazić czy może przypomnieć sobie pewną sytuację.   
Siedziałeś na drewnianym krześle w zupełnie ciemnym pomieszczeniu. Z sideł czarnej nicości nie wyłaniał się ani jeden punkcik światła. Naturalnie jednak zdołałeś odróżnić rysy człowieka znajdującego się naprzeciw ciebie. Po raz pierwszy miałeś wrażenie, że istnieje ktoś tobie zagrażający. Ktoś kto nie musi przykładać ci broni do głowy abyś poczuł drżenie niepokoju. Nie znałeś go. A on wiedział o tobie wszystko.
                    - Walka niczego ci nie da. – odezwał się mocnym głosem.
                    - Bycie słabym również nie popłaci.
Parę sekund ciszy. Musisz walczyć na słowa.
                    - Doskonale o tym wiesz. – odpowiedział lekko przysuwając krzesło w twoim kierunku.
                    - Co masz na myśli?
                    - Żywisz się słabością. - powiedział z obrzydzeniem.
Przypominasz sobie. Oczy. Ich wyraz. Twoje dłonie.
                     - Niezła ironia. W tej chwili robisz dokładnie to samo. – śmiejesz się panicznie.
                     - Mnie tu nie ma. Jesteś tylko ty. – krzesło zbliżyło się  o kolejne parę centymetrów.
                     - O czym ty mówisz? Przecież z tobą rozmawiam.
                     - Masz aż takie problemy, że nie wiesz co robisz, prawda? – drwi z ciebie. Perfidnie naśmiewa się z twojego stanu. Mimo to kontynuuje. – Tracisz kontrolę i zapominasz o tym czym jest sumienie.
                    - Nie istnieje coś takiego jak sumienie.
                    - To popatrz! – nieoczekiwanie podnosi się z krzesła i przykłada swoją twarz do twojej. Widzisz teraz jego oczy. Są twoje. Co więcej… Miał rację. Ty i on to jedność.
                     - Nie rozumiem…
                      - Patrz na siebie! Patrz co zrobiłeś! - próbujesz uciec lecz nie możesz ruszyć się z miejsca. Masz dreszcze. Dusisz się. Na twoim sercu ciąży tona ciężkich głazów. – Twoja natura to śmieć. Sam jesteś tak bezwartościowy, że żywisz się życiem innych. To co teraz widzisz to te wszystkie dusze… Ci wszyscy, których zabiłeś.
                       - Musiałem mieć jakiś powód… - zaczynasz mówić, sam już siebie niepewny.
                       - Powód, którego teraz nie znasz, a w trakcie po prostu nie istnieje. – śmieje się. Na twarzy czujesz jego oddech. Gdzieś w powietrzu unosi się zapach padliny.
                       - Nie umiem z tym walczyć. – przyznajesz zaciskając szczęki. Oczy napełniają się łzami bezradności.
                       - Straciłeś swoją świadomość. Straciłeś nad sobą kontrolę. Nie ma już ucieczki. Zabrnąłeś za daleko. Jedyne co fascynuje cię w życiu to akt odbierania życia.
                       - Dlaczego? Czemu nie umiem… - budzi się w tobie żałosna histeria.
                       - Bo nie masz prawa decydować o czyimś życiu. Możesz na to wpłynąć ale każda próba ingerencji oddala cię od normalności. Wkrótce stajesz się swoim niewolnikiem i zabijając innych, zabijasz też swój rozum. Właśnie dlatego jesteś chory.
                      - Przepraszam, mówił pan coś  i nagle przerwał. Czy wszystko w porządku? – kobieta, do której przyszedłeś w jednym celu, tym samym co zawsze, siedzi na wprost ciebie i czeka na odpowiedź.

                       - Wie pani, czasem myśli się tak głęboko, że nawet świadomość nie jest w stanie pojąć o czym. – uśmiechasz się i pocierasz dłonią o nogę. Swój wzrok kierujesz na szyję kobiety. Chwilę obliczasz i myślisz : Za minutę i dwadzieścia pięć sekund będzie martwa.