środa, 28 września 2016

Krokiem walca

                     Sala balowa przesiąknięta była zapachem roztańczonych par. Wypełniały one krokiem walca, klasyczną muzykę, unosząc się jedynie poprzez wejścia na półpalce. Ich obroty, dowolnie – zarówno w prawą jak i lewą stronę – prowadzone były spokojnie, tak by żadna para nie wiedziała o swojej obecności. Mężczyźni ubrani w garnitur zręcznie partnerowali kobietom wyszykowanym w eleganckie, wieczorowe suknie. Te zaś, zgrabnie dawały się ponieść melodii walca.
                     Niektórzy nie utrzymywali kontaktu fizycznego. Trzymali bowiem między sobą prostokątne lustro, które odbijało ich własne twarze. Wydawać by się mogło, że obecność tego martwego przedmiotu, mogła im przeszkadzać. Tańczący jednak  nie dawali tego po sobie poznać, wręcz przeciwnie – niejeden obserwator - jak ten, stojący na uboczu – stwierdziłby, że wywołuje u nich radość, chęć dalszego poruszania się. Gość, owy myśliciel, podszedł do jednej z par, którą stanowiła piękna, urodziwa kobieta i przystojny, postawny mężczyzna. Zupełnie nie uważając, zbliżył się do nich i zapytał, mimo znanej mu już odpowiedzi:
                                  -Dlaczego nie patrzycie na siebie wzajemnie, lecz w lustro, gdzie jedyne co widoczne to wasze, własne odbicia?
                                  - Wyglądam dziś tak wspaniale. Moje włosy jeszcze nigdy nie ułożyły się w ten sposób. Ponadto, ta suknia kosztowała majątek. Mój strój skomponował się w tak idealny sposób, że grzechem byłoby na niego nie patrzeć. – powiedziała kobieta.
                                  - Cóż, sądzę, że wyglądam jak prawdziwy mężczyzna. Jestem silniejszy niż kiedyś, wyższy, śmiało mogę dać poczucie bezpieczeństwa mojej kobiecie. – wyraził się mężczyzna.
                                   - Nie możesz być tego pewien, skoro nie widzisz jej potrzeb. – zaoponował filozof. – Nie masz pojęcia czy właśnie się uśmiecha, czy płacze. Jesteś skupiony tylko na dotrzymywaniu kroku a pamiętaj, że bezcelowe podążanie w miłości w końcu was zgubi. – zwrócił wzrok na partnerkę – Ty zaś jesteś zbyt próżna. Musisz uważać byś nie utopiła się kiedyś we własnych oczach, bo wtedy nikt nie będzie przy twojej śmierci.
Po tych słowach odszedł od pięknej pary i zaczął wypatrywać kolejnej. Po krótkiej obserwacji zdecydował się i ruszył. Jego kolejna zdobycz zestawiona była z kobiety z opuszczoną głową i z mężczyzny, którego broda prawie opierała się na górnej krawędzi lustra.
                                    - Czemu boisz się podnieść wzrok?
                                    - Nie sądzę bym mogła być odpowiednia dla swojego partnera. Nie potrafię o niego zadbać, nie umiem go poprowadzić. Nie mogę się odważyć by spróbować, ponieważ nie jestem w stanie przewidzieć jego następnego kroku.
                                     - A ty co próbujesz zobaczyć? – zapytał partnera.
                                     - Mój światopogląd sięga daleko stąd. Nie mogę się ograniczać do patrzenia na to co bliskie i niższe ode mnie.
 Myśliciel pokiwał smutno głową i pewnym głosem przemówił:
                                     - Oboje popełniacie błąd, gdyż ty obawiasz się siebie i okazywanych uczuć a ty nie dostrzegasz tego co masz teraz i tutaj. Spróbujcie spojrzeć w jednym kierunku. W życiu nie może zabraknąć odwagi na stawianie kroków. Niedopuszczalne jest też jednak zbyt szybkie dążenie do przyszłości. Dostrzeżcie ile właśnie tracicie. Ile chwil, spojrzeń, które już nigdy się nie powtórzą. Sami siebie okradacie z sekund, możliwe jedynego istnienia.
Ledwie co się od nich oddalił, od razu zauważył kolejną parę.
Kobieta ta odchylona była mocno pod łopatkami z głową zwróconą w przeciwnym kierunku do filozofa a mężczyzna jej partnerujący co jakiś czas się potykał i spoglądał niespokojnie w różnych kierunkach.
                             - Co sprawia, że tak bardzo próbujesz uciec od drugiego człowieka?
                             - Chciałabym się już uwolnić od tego tańca. Ogranicza moje ruchy, jest za spokojny. Czuję, że potrzebuję czegoś nowego, czegoś szalonego. Dlatego właśnie szukam kolejnego partnera.
                              - A ty? Czemu twe spojrzenie jest tak rozbiegane? Czy nie dostrzegasz tego, iż przez to roztrzepanie gubisz kroki?
                              - Jest tyle ciekawości, tyle do zobaczenia. Marnowaniem czasu jest osadzenie się w jednym miejscu. Nie powinno mnie tu być.
                              - Nigdy nie zaznacie szczęścia, gdyż jedyną drogą by je osiągnąć i zatrzymać jest zrezygnowanie z ciągłego poszukiwania przyjemności i wolności. Musicie liczyć się z tym, że miłość nie wprowadza osobnej wolności. Ona nadaje ją wam, jako całości. I tylko to powinno wam wystarczać.
Filozof stwierdził, że zrobił się zmęczony rozmową z tańczącymi. Powrócił więc do swojego ubocza by wysnuć pewien wniosek.

Ludzie od lat budują sobie przeszkody. Taka już ich natura by gubić się w próżności, uciekać od uczuć, dążyć daleko, przewracać się w natłoku codzienności, wymagać zbyt wiele. Każdy z nas w pewnym momencie swojego życia stawia przed sobą lustro. Jednym obraz widziany w odbiciu się podoba, drudzy niesprawnie bądź zręcznie od niego uciekają. Sztuką jest jednak je stłuc. Życie stawia nam za dużo przeciwności losu byśmy specjalnie mieli je sobie stawiać. Pozbądźmy się więc egoizmu, strachu i zbytniej rozrywki byśmy mogli dostrzec oczy prawdziwego szczęścia. Spełnieniem bowiem dla każdego człowieka jest uwaga i miłość bliźniego. 

piątek, 16 września 2016

Nieznany


 Jesteś właśnie w nieokreślonym miejscu. Twoje zmysły nie są w stanie rozpoznać obecnej chwili. Jedyne co wiesz, to fakt, że musisz coś odnaleźć. I masz tylko tyle.
                      Mimo tego, iż nie zostałeś specjalnie obdarzony, jesteś w stanie wyobrazić czy może przypomnieć sobie pewną sytuację.   
Siedziałeś na drewnianym krześle w zupełnie ciemnym pomieszczeniu. Z sideł czarnej nicości nie wyłaniał się ani jeden punkcik światła. Naturalnie jednak zdołałeś odróżnić rysy człowieka znajdującego się naprzeciw ciebie. Po raz pierwszy miałeś wrażenie, że istnieje ktoś tobie zagrażający. Ktoś kto nie musi przykładać ci broni do głowy abyś poczuł drżenie niepokoju. Nie znałeś go. A on wiedział o tobie wszystko.
                    - Walka niczego ci nie da. – odezwał się mocnym głosem.
                    - Bycie słabym również nie popłaci.
Parę sekund ciszy. Musisz walczyć na słowa.
                    - Doskonale o tym wiesz. – odpowiedział lekko przysuwając krzesło w twoim kierunku.
                    - Co masz na myśli?
                    - Żywisz się słabością. - powiedział z obrzydzeniem.
Przypominasz sobie. Oczy. Ich wyraz. Twoje dłonie.
                     - Niezła ironia. W tej chwili robisz dokładnie to samo. – śmiejesz się panicznie.
                     - Mnie tu nie ma. Jesteś tylko ty. – krzesło zbliżyło się  o kolejne parę centymetrów.
                     - O czym ty mówisz? Przecież z tobą rozmawiam.
                     - Masz aż takie problemy, że nie wiesz co robisz, prawda? – drwi z ciebie. Perfidnie naśmiewa się z twojego stanu. Mimo to kontynuuje. – Tracisz kontrolę i zapominasz o tym czym jest sumienie.
                    - Nie istnieje coś takiego jak sumienie.
                    - To popatrz! – nieoczekiwanie podnosi się z krzesła i przykłada swoją twarz do twojej. Widzisz teraz jego oczy. Są twoje. Co więcej… Miał rację. Ty i on to jedność.
                     - Nie rozumiem…
                      - Patrz na siebie! Patrz co zrobiłeś! - próbujesz uciec lecz nie możesz ruszyć się z miejsca. Masz dreszcze. Dusisz się. Na twoim sercu ciąży tona ciężkich głazów. – Twoja natura to śmieć. Sam jesteś tak bezwartościowy, że żywisz się życiem innych. To co teraz widzisz to te wszystkie dusze… Ci wszyscy, których zabiłeś.
                       - Musiałem mieć jakiś powód… - zaczynasz mówić, sam już siebie niepewny.
                       - Powód, którego teraz nie znasz, a w trakcie po prostu nie istnieje. – śmieje się. Na twarzy czujesz jego oddech. Gdzieś w powietrzu unosi się zapach padliny.
                       - Nie umiem z tym walczyć. – przyznajesz zaciskając szczęki. Oczy napełniają się łzami bezradności.
                       - Straciłeś swoją świadomość. Straciłeś nad sobą kontrolę. Nie ma już ucieczki. Zabrnąłeś za daleko. Jedyne co fascynuje cię w życiu to akt odbierania życia.
                       - Dlaczego? Czemu nie umiem… - budzi się w tobie żałosna histeria.
                       - Bo nie masz prawa decydować o czyimś życiu. Możesz na to wpłynąć ale każda próba ingerencji oddala cię od normalności. Wkrótce stajesz się swoim niewolnikiem i zabijając innych, zabijasz też swój rozum. Właśnie dlatego jesteś chory.
                      - Przepraszam, mówił pan coś  i nagle przerwał. Czy wszystko w porządku? – kobieta, do której przyszedłeś w jednym celu, tym samym co zawsze, siedzi na wprost ciebie i czeka na odpowiedź.

                       - Wie pani, czasem myśli się tak głęboko, że nawet świadomość nie jest w stanie pojąć o czym. – uśmiechasz się i pocierasz dłonią o nogę. Swój wzrok kierujesz na szyję kobiety. Chwilę obliczasz i myślisz : Za minutę i dwadzieścia pięć sekund będzie martwa.

piątek, 26 sierpnia 2016

Czwarta wizja

Słońce powoli zachodziło a lekki wiatr łagodził gorące powietrze. Leżeli na ułożonym na trawie kocu, bardzo blisko siebie, oboje patrząc w pomarańczowo - różowe niebo. Wspominali dwa spotkania z przeszłości, które dziś złączyli w jedną, małą nieskończoność. Jako, że od południa urządzili sobie letni piknik, na którym oczywiście pojawiło się winogrono, jabłka i woda, a wybranym przez nich miejscem był Koniec Świata, tak nietrudno było przypomnieć sobie sierpień czy 11. listopada. Te daty, jak i dużo innych dostępne są tylko dla nich, tworzą ich historię, opowiadają o czymś niezwykłym, silnym i innym. Ciągle o tym mówili, patrząc sobie co jakiś czas głęboko w oczy.
                     Piękne było to, że przyjechali tu samochodem i wcale nie zamierzali wrócić. Było ciepło, oboje nie mieli ograniczeń, mogli wreszcie realizować swoje plany bez żadnych przeszkód. Żyć tak jak właśnie tego chcieli, tak jak jeszcze nigdy nie żyli. Ich cała przeszła historia była tylko przedsmakiem tego co właśnie się działo.
                                  - Wierzysz w to co się dzieje? W to że wreszcie uciekliśmy tak jak chcieliśmy tego wiele razy? – zadała mu pytanie lekko się śmiejąc.
Odpowiedział jej śmiechem. Pokręcił głową.
                                  - Nie wierzę. Jeszcze to do mnie nie dotarło.
Przytuliła się mocno, nie chcąc w ogóle puszczać. Przed oczami miała wszystkie wspólne chwile. Począwszy od samego początku i pierwszego spotkania do tego, które wciąż trwa.
                                  - Co powiesz na to by pobawić się w Alaskę? – zapytała go wskazując oczami na leżący niedaleko plecak.
Uśmiechnął się i sięgnął po torbę. Wyjął z niej butelkę dobrego, znanego im szampana. Próbowali zmierzyć się z nim w sylwestra… noc spędzoną na kocu, mrozie, wśród drzew i gór.
                                  - Ty pierwsza. – podał jej. Upiła łyk, niezbyt duży.
                                  - Trochę tak jakbyśmy odgrywali scenę z książki.
Spojrzała na niego z uniesioną brwią.

                                 - Kochanie, my mamy własną historię. – położyła się na plecach, on zaraz za nią. Leżeli tak do zmroku, obserwując jak coraz to ciemniejsze niebo zamienia się w czarną przestrzeń oświetloną gwiazdami a na miejscu zachodzącego słońca ujawnia się księżyc. Wielki, silny, jasny i pełny - zupełnie taki jak ich wspólny księżyc. 

środa, 24 sierpnia 2016

Kilka słów

Nie mam pojęcia jak powinno się pisać o sobie. Wszelkie próby rozpoczęcia zdania od tradycyjnych: ,,Jestem” ; ,,Lubię” ; ,,Interesuję się” zawsze kończą się niepowodzeniem. Mówienie wprost, banalnymi konstrukcjami – czy nie świadczy o małej kreatywności, pustości człowieka? Zazwyczaj osoba, która ma coś do zaoferowania, tak przedstawia siebie by nie użyć żadnych oficjalnych zwrotów, w zasadzie… nie przedstawia się specjalnie, raczej daje się poznać przez pryzmat czasu, zachowania, wypowiedzi. Osoba wyjątkowa nie oczekuje by ktoś jej się opisywał, ona pragnie sama odkryć jego duszę i każdą tajemnicę, jaką skrywa.
             Jednakże, wypadałoby umieć powiedzieć o sobie kilka słów, prawda? Nawet dla samego siebie, dla własnego ego. Każdy musi wiedzieć kim jest, co lubi, co jest jego największym koszmarem. Trzeba dbać o własną wartość, bo kto będzie za nas to robił? Większość, a raczej wszyscy z małym wyjątkiem, nie starają się dostrzegać w drugim człowieku szczegółów. Widzą to co chcą widzieć, bądź nie zastanawiają się nad przyczyną niektórych zachowań. Zawsze miałam problemy z wypowiadaniem się na swój temat. Krępował mnie fakt, iż ktoś mógłby osądzić mnie jako osobę zuchwałą, egoistyczną. Z drugiej strony, uważałam, że nie mam do zaoferowania niczego ciekawego. Byłam – tak po prostu. Żyłam na świecie ze swoimi dziwactwami. A jest ich całkiem sporo…
             Muszę przyznać, że to również sprawia mi trudność – opisywanie swoich przyzwyczajeń, zasad itp. To część mnie, którą postanowiłam ujawnić. Jednakże, nigdy nie można liczyć na wylewność z mojej strony. Prawdziwą naturę zostawiam dla bohatera mojego wszechświata.
Pierwsze co możecie o mnie wiedzieć to fakt, iż jestem uzależniona od ładowarek – wszystkie moje telefony, laptop, tablet mają niezwykle słabą baterię. Zawsze po obudzeniu wypełniam swój rytuał – sięgam ręką z jeszcze nieotwartymi oczami po kabel do ładowania, gdyż po pierwsze: telefon jest kompletnie padnięty po odtwarzaniu przez całą noc muzyki, telefon musi umożliwić mi odczytanie porannej wiadomości. Wiadomości, która dodaje mi siły do działania. Daje mi determinację by przeżyć do weekendu. Nie, to nie to samo co czekanie na sobotnią imprezę. To o wiele silniejsze.
Nie znoszę owadów. Są małe, niby bezbronne ale jednak nigdy nie odmówią natręctwa. Największą niechęcią darzę osy. Może to i dziecinne ale za każdym razem kiedy je wyczuwam ( posiadam specjalny radar wykrywający osy, pszczoły, trzmiele w pobliżu) uciekam, chowam się za osobą stojącą obok lub zaczynam wydawać z siebie paniczny głos. Kiedyś o mało co nie zrzuciłam kobiety z wózkiem z kamiennych schodów w górach, przy jaskini, na wysokości. Co zabawne, tak jak ja wiem gdzie się kryją i na jakiej są odległości, tak one świetnie znają mnie. Paradoksalnie, kochają mnie tak bardzo jak ich nienawidzę.
Do dnia 12.06 nie miałam nikogo z kim mogłabym porozmawiać. Nie chcę by brzmiało to tak, że byłam totalnym odludkiem i nie zamieniłam z nikim ani jednego zdania. Nie, chodziłam do szkoły, przebywałam wśród ludzi w moim wieku. Ale to nie to samo. Bo przecież można być samotnym wśród ludzi… Ten rodzaj samotności jest chyba najbardziej bolesnym. Widzisz wokół siebie masę ludzi – są mili lub nie, rozmawiają z tobą albo czają się na uboczu, pomagają ci albo uprzykrzają życie. Czasem masz wrażenie, że może warto komuś z nich zaufać, otworzyć się, wpuścić do środka, lecz właśnie od razu po tym kiedy decydujesz się to zrobić, oni zadają ci ten ostateczny cios. Reasumując… Wszyscy udawali, że mnie lubią. Skąd wiem, że udawali? Można to rozpoznać, kiedy nie możecie znaleźć wspólnych tematów czy wspólnego zdania, a przy najbliższej okazji, w której można coś zyskać, zwracają się do ciebie z tym ,,szczerym” uśmiechem. Brzydzę się tym. Brzydzę się fałszerstwem. Właśnie dlatego nigdy nie miałam przyjaciół. Wszelkie nieudane próby zawarcia z kimś bliższego kontaktu kończyły się tak samo. Przez pierwsze kilka razy myślałam, że to ze mną jest coś nie tak. Potem, potem stwierdziłam, że tacy są ludzie. Normalni ludzie. Przyziemni. Szarzy. Popychający się w motłochu, wiecznie spieszący na coś, co nigdy ich nie zaspokoi. Gotowi do walki by sami mogli przetrwać. Nigdy nie chodzi im o dobro ogólne, zawsze o to indywidualne. To paradoksalne, że zwracam się o nich z taką niechęcią bo przecież sama jestem człowiekiem, prawda?
 Lubię wtapiać się w świat przy rytmach wybranej, mojej muzyki i wyobrażać, że jest on czymś więcej, czymś występującym tylko w wyobraźni, czymś wartościowym. Nagle każde zdarzenie na ulicy ma swoje odzwierciedlenie w muzyce. Każdy uśmiech człowieka, każde oburzenie, krok, ruch – wszystko tak bardzo pasuje do melodii i tonacji piosenki.
Nie potrafię się opalać. Nie lubię kiedy słońce świeci mi prosto w oczy, denerwuję się kiedy je zamykam bo wtedy nie zauważę lecącej osy. Dlatego zawsze od niego uciekam. Poza tym… posiadam niezwykłą trudność – moja karnacja chyba nie lubi być ciemniejsza od tej naturalnej. Nie wiem ile czasu zajęłoby mi siedzenie w słonecznym miejscu, rzadko kiedy mogę liczyć na opaleniznę
Co ciekawe, tak jak wcześniej wspomniałam, panicznie boję się os, podczas gdy nawet najstraszniejszy horror powoduje u mnie totalny spokój. Wszystkie teraz pojawiające się  na kinowych ekranach są po prostu śmieszne.
Czytam. Uwielbiam to robić, uwielbiam zasypiać na jawie z otwartą książką. Być, istnieć ale nie w świecie przyziemności, lecz gdzieś tam… W mojej głowie, innej rzeczywistości, wyobraźni. Ten świat zawsze daje mi poczucie pewności, że nie pasuję do schematów tego życia, że chcę czegoś więcej. Nie widzę sensu w pogoni za materią. Nawet, jeśli chodzi o książki – kocham nie fakt, że ma piękną okładkę, jest gruba, czy cudownie pachnie – liczy się przekaz i opowieść jaką niesie. Kunszt czytania nie byłby taki magiczny, gdyby nie historia zawarta w powieści.
Jestem uzależniona nie tylko od ładowarek ale i herbaty. Nie ma dnia, w którym nie wypiłabym chociaż szklanki. Uważam, że jest mi ona potrzebna do utrzymania dobrego samopoczucia, weny do pisania, wprowadzenia dodatkowego klimatu, obok włączonej muzyki, w pokoju, okrytej kocem.
 Moje myśli nie ograniczają się do jednej rzeczy. Jest ich tak dużo jak ilość nieprzeczytanych JESZCZE przeze mnie książek. Serio, łatwo się w nich pogubić. Sama często zapominam o co właściwie mi chodziło, gdyż skupiam się na kolejnych myślach. Przez dłuższy okres czasu miałam z tego powodu problem z zaśnięciem. Mieliście tak kiedyś, że przed snem zaczęliście się zastanawiać kiedy przyjdzie moment przejściowy między świadomością a zaśnięciem? Zaczęliście panikować, że on nie nadchodzi, że może nagle zaskoczy. Jak to jest zasypiać? Wiem, że nigdy. Kto się zastanawia nad takimi rzeczami?
No cóż, ja… Ja – osiemnastolatka wyglądająca na piętnastolatkę, ja – mała dziewczyna, która nie trawi ludzi i próbuje trzymać się swoich zasad w każdym dniu. Lecz wiecie… chyba każdy złamał chociaż raz swoją zasadę… To normalne. Inaczej, przegapilibyśmy najlepsze chwile życia. Biorąc pod uwagę, że każdy z nas jest człowiekiem i podlega prawom, zasadom moralnym, prawnym, za każdym razem gdy decyduje się przejść przez tory na drugą stronę peronu, rozpalić ognisko w lesie czy bezpodstawnie wjechać na ostatnie piętro hotelu, w którym nie jest zameldowany łamie owe postanowienia. Tylko, czy to właśnie nie te rzeczy, sprawiają nam największą frajdę? Czy to właśnie nie wtedy można poczuć to niezdarzające się zazwyczaj uczucie tętniącego życia? Do euforii wcale nie potrzebna jest paczka papierosów i alkohol na imprezie. Spróbujcie kiedyś wybiec na pustą przestrzeń w miejscowości o nazwie Koniec Świata – niezapomniane uczucie.
To wszystko może brzmi tak fascynująco lecz połowa z przytoczonych tutaj przygód wydarzyła się właśnie po 12.06.  I żadna z nich nie przytrafiłaby mi się bez niego. Doprawdy, można mówić, że rodzimy się tylko raz, lecz ja… Ja sądzę inaczej. Drugi raz rodzimy się w dniu, w którym po raz pierwszy się zakochaliśmy.
A to nasza historia. Historia pochłaniających się wszechświatów.


Strefa przyziemności

Dedykacja dla człowieka, który stał się bohaterem mojego wszechświata. 
Dziękuję Ci za każdą nieskończoność…


STREFA PRZYZIEMNOŚCI


12.06.2015r. – piątek


                   Największym wrogiem człowieka jest czas – pomyślałam. Siedząc w swoim przytłaczającym, czerwonym pokoju i słuchając przygnębiającej muzyki, wspominałam ubiegłe pół roku. Od jakiegoś już momentu zauważyłam, że absolutnie wszystko potrafi przeminąć  niezauważalnie szybko i już nigdy nie powrócić. Każda sekunda buduje nasze życie, dlatego jest ona tak cenna. Żadna rzecz nie zdarzy się dwa razy w identyczny sposób, niezależnie od tego jak bardzo byśmy tego chcieli. Popełniłam wiele błędów – ufałam tym, którzy dziś są mi kompletnie obojętni, przejmowałam się czymś co nie było warte mojej uwagi, próbowałam zrozumieć przyziemnych ludzi. Zdaję sobie sprawę, że dziś nic nie wskóram, nie zmienię przeszłości. Próbowałam pogodzić się z tą świadomością już wcześniej, lecz nie wiedząc dlaczego, tamtego dnia, stała się ona moim zabójcą.
                     Może dlatego, że za oknem padała ściana deszczu a w oddali słychać było odgłosy burzy. Zawsze uwielbiałam taką pogodę – była idealna na czytanie i picie ciepłej herbaty – wtedy, wprawiała mnie w ponury nastrój. Oprócz rozmyślań o przemijającym życiu, czasie, dręczyła mnie jeszcze jedna sprawa. Wiecie jak wygląda schemat naszego istnienia na tym świecie, prawda? Musicie wiedzieć, w końcu większość z nas go stosuje. Nazwałam go przyziemnym schematem życia. Pierwszym jego etapem jest okres szkolny, gdyż okres przed szkołą jest najmniej szkodliwy dla późniejszego funkcjonowania. Otóż, zdobywamy dobre oceny, uczymy się, staramy się napisać egzamin na koniec nauki jak najlepiej by dostać się na wymarzone studia. Są one drugim etapem, kiedy to wybieramy takie ich kierunki, by pomogły one zdobyć nam dobrze płatną pracę. Tak… Rozpoczęcie zawodu to kolejny etap. Podczas niego harujemy, zarabiamy, zbieramy, oszczędzamy, wydajemy pieniądze na rzeczy mniej lub bardziej ważne: zakupy, rachunki, przyjemności. Przy okazji, tak dla zasady dobieramy dla siebie kogoś, kto będzie towarzyszył nam w ostatnim etapie jakim jest przyzwyczajenie. To właśnie wtedy zasiadamy w ciężkim, ogromnym, obrzydliwie bogatym lub obrzydliwie pustym domu z kimś kto niby jest a jednak go nie ma. Nie jest to skomplikowany proces. Zdecydowanie należy do pospolitych i najczęściej stosowanych i zdecydowanie jest najnudniejszym sposobem na przeżycie. Ludzi, których interesują rzeczy materialne i nie zauważają prawdziwych wartości moralnych, nazywam przyziemnymi. Ile razy mijamy na ulicy spieszącego się człowieka, który zapatrzony jest w chodnik, jakby było tam coś niewiarygodnie interesującego, albo słyszymy rozmowę między dwojgiem ludzi o tym jak świetna była impreza i jak mało z niej pamiętają. Wiecie… to tak jakby byli ograniczeni - żyją w swoim własnym więzieniu.
                       Myślałam o tym wszystkim siedząc na swoim łóżku i gapiąc się tępo w okno. Nie napisałam do nikogo o tym jak źle się dziś czuje z bardzo prostego powodu. Nie istniał nikt taki, kto potrafiłby mnie zrozumieć lub przynajmniej spróbować to zrobić. Każdy zajęty był własnym życiem, miał swoje problemy i wahania nastroju. To całkowicie zrozumiałe – zarówno jak ja jak i oni nie widzieli nici porozumienia między tak odległymi sferami jaką była przyziemność i inność. Owszem, przyznaję się, że uważam, iż jestem osobą inną, może i dziwną, której podobają się naprawdę wybujałe rzeczy. Jak można zauważyć, kręci mnie filozofia. Uwielbiam zatapiać się w jej świecie i całkowicie zapominać o otaczającej mnie rzeczywistości. To pomaga, szczególnie wtedy kiedy nie ma się ochoty widzieć wciąż tych samych ludzi i słuchać o nudnych rzeczach, jakimi są imprezy, pieniądze, plotki i wszelakie inne, ponoć interesujące tematy. To był ten dzień – dzień, w którym miałam ochotę wyrzucić z siebie wszystkie moje myśli, dzień, w którym pragnęłam porozmawiać z kimś kto byłby w stanie mnie posłuchać i powiedzieć: Tak, doskonale cię rozumiem. Mam to samo zdanie.
                             Może i była to moja intuicja, która od czasu do czasu daje się mi we znaki, ostrzegając przed niezapowiedzianą kartkówką, spotkaniem z kimś mi niemiłym, dając nawet przyjemne przeczucie, że zdarzy się coś zaskakującego, która kazała mi właśnie wtedy wejść na czat. Czat niezbyt ambitny, na którym siedzą tylko normalne, przyziemne osoby, którym zależy tylko na ,,byciu przez chwilę”. Coś jednak tchnęło mnie bym  włączyła laptopa na stronie owego komunikatora. Polegał on na tym, że losowało się nieznajomego i rozpoczynało rozmowę. W każdym momencie możesz się rozłączyć. Niczego nie stracę – pomyślałam i wylosowałam pierwszą osobę.

Ja:    Hej.
Nieznajomy:  Hej. Km*?
Ja: K a ty?
Nieznajomy: K.
Nieznajomy się rozłączył.

Świetnie… Wskazywało na to, że wchodząc na tą stronę ludzie chcą koniecznie pogadać z płcią przeciwną. Nie chcę wiedzieć co mają na celu. Próbowałam dalej.

Ja:   Cześć.
Nieznajomy: Hej J Km?
Ja: K a ty?
Nieznajomy: M. Masz jakieś swoje zdjęcia?
Zapaliła się czerwona lampka. Pyta o zdjęcie – chce zobaczyć jak wyglądam – jeśli dobrze to poprosi o spotkanie. Wniosek?
Ja: Czytasz książki?

Chwila ciszy.
Nieznajomy: A lektury się liczą? ;p
Poirytowanie.
Ja: Nie.
Nieznajomy: Nie czytam.
Ja: I wszystko jasne.
Rozłączyłeś/aś się.
                        Już tłumaczę swoje postępowanie. Jestem nałogową czytelniczką i książkoholiczką. Nie wyobrażam sobie świata bez książek i nie chcę nawet myśleć, że w przyszłości może ich zabraknąć. Rozwijają one wyobraźnię, polepszają nasz warsztat, rozwijają kulturalnie,  pomagają uciec od codziennej rutyny. Człowiek, który czyta zawsze ma miliony pomysłów, jest kreatywny, umie zwizualizować sobie rzeczy, których nie widać. Jeśli ktoś prosi mnie na wstępie o zdjęcie, oznacza to, że nie chce poznać moich zainteresowań ani charakteru, bo ważniejszy jest dla niego wygląd. Co za tym idzie? Zauważa tylko to co widoczne, lubi prostotę, jest leniwy i najpewniej, tak jak w tym przypadku nie chce dłuższego kontaktu niż jedna impreza, jedno spotkanie. Tak już uważam i mało kto może skłonić mnie do zmiany własnego zdania. W sumie… Nie zdarzyło się to jeszcze żadnej osobie.

Nieznajomy: Hej. Km?
Ja: K
Nieznajomy: M
Ja: Czym się interesujesz?
Nieznajomy: Gram w piłkę.
Jest postęp – pomyślałam.
Ja: Mhmm. Grasz dla przyjemności, wiążesz z nią swoją przyszłość?
Nieznajomy: Jeszcze nie wiem. A ty co lubisz?
Ja: Kocham tańczyć, piszę i czytam książki, gram na pianinie. Nie lubię imprez, nie piję i nie palę. Nie bluźnię… Uwielbiam filozofię i ogólnie rozmawiać na takie zastanawiające tematy. Interesuję się też Starożytnym Egiptem.
Nieznajomy: Wow, dużo tego. A wyślesz mi swoje zdjęcie?
Ja: …
Nieznajomy: ?
Ja: A po co?
Nieznajomy: No tak po prostu. To wyślesz?
Ja: Nie wyślę.
Nieznajomy: Dlaczego?
Ja: Uważam, że najpierw powinno się ze sobą porozmawiać, poznać nawzajem a dopiero potem wymieniać zdjęciami. Nie lubię czegoś takiego…
Nieznajomy się rozłączył.
Serio… Nie potrafię zrozumieć ludzi.
Nieznajomy: Cześć. Km? Ile masz lat? Jak masz na imię? :*
Ja: Robisz wywiad?
Nieznajomy się rozłączył.
Ja: Hej.
Nieznajomy: Cześć. Co słychać?
Ja: W sumie taki jeden z gorszych dni.  A co u ciebie?
Nieznajomy: Ciężko…
Ja: Czyli widzę podobnie…
Nieznajomy: No a u ciebie impreza się udała?
Rozłączyłeś/aś się.
Nieznajomy: Hej. Patrick,19 lat. Umówimy się?
Ja: Tak szybko?
Nieznajomy: A czemu nie?
Ja: Nie znamy się. XD
Nieznajomy: No ale możemy się poznać.
Ja: A skąd wiesz czy się dogadamy?
Nieznajomy: To podaj swój numer.
Ja: No dobra… Ale najpierw mam pytanie, robię taką ankietę.
Nieznajomy: Okej.
Ja: Czytasz książki?
Nieznajomy: Wolę filmy.
Ja: Dzięki, miłego wieczoru.
Rozłączyłeś/aś się.
Po pierwsze: naprawdę robiłam ankietę. Zawsze interesowało mnie ile procent społeczeństwa czyta i ilu z nich siedzi na takim prostackim czacie. Minęło prawie półtorej godziny a nie znalazłam ani jednej ciekawej osoby. To bez sensu, wyłączam to. Oczywiście, w takim momencie laptop musiał się zaciąć. Czekałam więc kilka minut na jakąkolwiek jego reakcję. Przez ten krótki moment, doszłam do wniosku, że spróbuję ostatni raz. Już i tak zmarnowałam sporo czasu.
 Ja: Hej. Km?
Nieznajomy: M.
Ja: Ja K. Mam nadzieję, że jesteś inteligentny.
Zero reakcji. Zrobiłam coś nie tak? Byłam zdenerwowana, zdołowana, zmęczona po szkole, w dodatku jakakolwiek próba poznania nowej interesującej osoby kończyła się nieudolnie.
Nieznajomy: Jeśli tak piszesz, to znaczy, że ty taka jesteś.
???   Teraz trafiłam na łapacza słówek. Może być ciekawie.
Ja: Pytam bo siedzę tu już od długiego czasu i dosłownie każdy okazał się albo idiotą, albo zboczeńcem, w najlepszym wypadku niewiarygodnie nudnym człowiekiem. Liczyłam na to, że w końcu uda mi się wylosować kogoś innego.
Nieznajomy: Rozumiem. Czym się interesujesz? ;p
Ja: Tańczę, kocham czytać i pisać, prowadzę własnego bloga. Uwielbiam filozofować i rozmawiać na takie inne tematy. Nie chodzę na imprezy, nie piję, nie palę, nie bluźnię. Jestem ambitną, asertywną osobą. Mam swoje zdanie… Interesuję się też Starożytnym Egiptem. A ty?
Nieznajomy: Też nie piję i nie palę. :D Hmm widzę, że masz sporo zainteresowań. :p Wiesz… Ja też lubię filozofię, mam nawet sporo tematów, które mnie dręczą. Ćwiczę z ciałem, lubię geografię.
Ja: Czytasz książki? :D
Nieznajomy: A co zrobisz jak napiszę, że nie?
Ja: Nic, pytam tylko.
Nieznajomy: Czytam trochę. Doznałaś kiedyś uczucia zasnąć nad książką? ;p
Ja: Haha, nie XD No chyba, że nad historią. Wtedy raz mi się zdarzyło.
Nieznajomy: XD Co robisz na czacie?
Ja: Weszłam tu bo pomyślałam, że uda mi się  znaleźć kogoś interesującego. Poza tym dziś mam chyba gorszy dzień.
Nieznajomy: Wiesz… udało ci się. ;D Ja w sumie wszedłem tak z ciekawości i z nudów.
Ja: Pisałeś, że masz sporo tematów, które cię dręczą… Podzielisz się jakimś?
Nieznajomy: Jak według ciebie powstał świat?
Ja: Wierzę w Boga i w to, że to on stoi za tym ,,wszystkim”. Pytanie pojawia się jednak:  Kto stworzył Boga? Bo wiesz… to jest tak, że przyczyną ludzi jest właśnie On a przyczyna Jego jest nieznana. Człowiek nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie ale wierzę że to właśnie jakaś siła nadnaturalna za tym stoi. Nikt nie wmówi mi, że stało się to z jakiegoś wybuchu bo i on musiał być czymś spowodowany. A jeśli coś go spowodowało to i to miało swoją przyczynę. Myślę w ten sposób i dochodzę do wniosku, że nie ma czegoś takiego jak początek… I nawet nie wiem czy był tego świata. Może on trwa wiecznie i nigdy się nie skończy? Najbardziej prawdopodobną wersją wydaje mi się ta opcja z Bogiem bo jak by nie było musi On być czymś nad ziemskim a tylko coś takiego mogło stworzyć wszechświat.
Nieznajomy: To jednak niczego nie wyjaśnia.
Ja: Nigdy wszystkiego nie wyjaśnisz.
Nieznajomy: Kiedyś tata powiedział mi, że nie ma sensu myśleć o takich rzeczach bo i tak nie poznamy prawdy.
Ja: To tak jak w tych antycznych szkołach filozofów.  ;p Wiesz, to nieprawdopodobne, że trafiłam na kogoś kto też lubi filozofię. XD
Nieznajomy: Przypadek ;p
Ja: Nie sądzę xd wierzysz w przypadek czy przeznaczenie?
Nieznajomy: Przypadek a ty?
Ja: Przeznaczenie. Sądzę, że rządzi nami jak chce a my niewiele możemy zdziałać.
Nieznajomy: Masz jakieś argumenty, które mogłyby mnie przekonać? ;p
Ja: Za dużo rzeczy dzieje się wbrew naszej woli. Umierają nasze ukochane osoby, chorujemy nawet jeśli tego nie chcemy, spotykają nas takie niespodziewane zdarzenia, których czasem nie można wytłumaczyć racjonalnie. Coś musi kierować tym światem bo inaczej wszystko zależałoby od człowieka – to kiedy umieramy, kiedy się rodzimy, nie chorowalibyśmy.
Nieznajomy: Niezbyt mnie to przekonuje. ;P Przecież chorujemy z różnych powodów: raka dostaje się od nadmiernego palenia, picia, czasem ze złego trybu odżywiania. Wszystko ma swój powód więc nie rozumiem w jaki sposób może to tłumaczyć przeznaczenie.
Ja: A jak wytłumaczysz śmierć kogoś bliskiego?
Nieznajomy: A potrafisz sobie wyobrazić świat bez śmierci?
Ja: Nie. To naturalna kolej rzeczy ale chodzi mi bardziej o czas, w którym ona nadchodzi.
Nieznajomy: Więc sądzisz, że wszystko co się dzieje jest z góry ustalone i nie mamy na to żadnego wpływu?
Ja: Tak, dokładnie.
Nieznajomy: No ja nie. xd
Ja: Uparty jesteś, prawda? ;p
Nieznajomy: Haha, tak. Ktoś mi to już chyba kiedyś powiedział.
Ja: Okej, nie przeszkadza mi to. Też jestem uparta ale chyba mniej niż ty. Mogę jednak powiedzieć, że zawsze potrafię zachować się asertywnie.
Nieznajomy: Cóż, też sobie tego nie mogę zarzucić. Widzę sporo podobieństw między nami ;p
Ja: Pewnie pokaże się ich jeszcze więcej ;p
Nieznajomy: Ciekawe do czego to nas doprowadzi ;D
Cóż… Pisaliśmy jeszcze godzinę, kiedy zapytałam go o numer prywatny.
Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo moje życie zaczynało się zmieniać. Dosłownie obróciło się o 180 stopni. Strefa przyziemności zaczęła niknąć.

Wkraczałam w nowy wymiar jakim był mój odnaleziony wszechświat. 

wtorek, 23 sierpnia 2016

Willa Grzegorzewskich

Otóż, otóż zacznę od przedstawienia wam historii z dnia 31.10.2015 r. (Halloween). Zawsze marzyłam o spędzeniu tego dnia w jakiś typowy dla jego charakteru, sposób. Chciałam się bać, pójść w tajemnicze miejsce. Oglądanie teraźniejszych horroro-komedii całkowicie mnie nie zaspokaja. Tak się składa, że nawiązałam niezwykle ściśle wartościową współpracę z pewnym osobnikiem, filozofem, moim partnerem od spraw specjalnych i nieprzyziemnych. On toleruje i rozumie moje dziwaczne pomysły - nawet jeśli nie rozumie to nadal kocha i jeździ ze mną wieczorami do rzekomo nawiedzonego lasu. Reasumując, właśnie w Halloween pojechaliśmy na obrzeża Łodzi, Ruda-Popioły. Jest to niezwykle ogromny obszar porośnięty lasem. Obszar, który zamieszkany jest przez ludzi. Żyją sobie w pięknych, staromodnych willach. W dzień jest tam niebywale spokojnie, przyjemnie, życie z dala od centrum, wśród natury - same plusy. Mhm, pojeźdźcie więc tam wieczorem. Zdobędziecie parę strasznych historii do opowiadania znajomym.
Wprowadzę was nieco w historię tego miejsca. Podczas lat drugiej wojny światowej mieszkało tam sporo niemieckich rodzin. Gdzieniegdzie przetrzymywano Żydów. Wille te zaprojektowane były bardzo dawno temu, każda z nich dostała swoją nazwę po rodzinie, w nich kiedyś mieszkających. Przed wejściem do lasu stoi tabliczka z wymienionymi, tymi najpiękniejszymi i największymi budowlami. Wśród ludzi krążą plotki, że w lesie tym dzieje się coś niewytłumaczalnego. Mianowicie: w niektórych miejscach czuć odrażający zapach stęchlizny, że gdzieś znajduje się tam nienazwany cmentarz, że kiedyś zaginęła tam cała grupa dzieci ze szkoły podstawowej, W jednym z domów kręcono serial o klimacie horroru - teraz mieszkają tam bardzo dziwni ludzie, którzy unikają rozmów, chowają się w domach na widok zwiedzających. Jednak to co przydarzyło się nam jest o wiele straszniejsze, ponieważ wszystkie te historie znałam z opinii obcych ludzi. Jednak gdy sama to wszystko ujrzałam zaczęłam wierzyć że w nocy budzi się tam coś tajemniczego i mistycznego.

 Zacznę może od tego, że wybraliśmy się tam samochodem. Pierwszym naszym celem była ul. Popioły. Wjechaliśmy więc w dróżkę, która prowadziła w głąb lasu. Po prawej stronie zobaczyliśmy coś w rodzaju bramy. Dwa ceglane słupy, które prowadziły do jednej z willi. Było ciemno,  przy sobie mieliśmy latarkę, która świeciła bardzo efektywnie. Powiedziałam mojemu ulubieńcowi, że chcę tam wejść. Oczywiście, jak to on, zrobił dziwną minę, pomyślał, że mam nie po kolei w głowie ale zgodził się i zatrzymał samochód. Zapaliliśmy latarkę i weszliśmy na drogę prowadzącą do owego domu, jak się potem okazało ( potem czyli w marcu willa ta nazywa się willą Grzegorzewskich). Zachowywaliśmy się cicho, prawie nie rozmawialiśmy, gdyż nie mieliśmy pewności czy nikogo z nami nie ma, oraz czy dom ten jest zamieszkany. Gdy byliśmy nieco bliżej skierowaliśmy światło na okna. Nie mogliśmy jednak ujrzeć drugą stronę willi bo nagle usłyszeliśmy podejrzany, głośny dźwięk. Według pana filozofa był to dźwięk trzaskających gałęzi, jak gdyby ktoś stąpnął na nie za nami. Mnie jednak przypominał on walenie w blachę, dobiegał ze wszystkich stron. Nie potrafiliśmy tego wytłumaczyć, bo po pierwsze: nasze wrażenia są zupełnie różne,po drugie za nami obok i przed  nikogo nie było - świeciliśmy wtedy w każdą stronę, po trzecie: dźwięk ten nie był krótki więc po kilku sekundach paraliżu zaczęliśmy uciekać do samochodu. Oczywiście scena jak z każdego horroru: mój ukochany nie mógł trafić kluczykami by otworzyć a ja musiałam czekać po tej stronie skąd zaraz mógł wyskoczyć jakiś stwór, kanibal czy coś w tym rodzaju. Kiedy jednak odjechaliśmy ujrzeliśmy tabliczkę, że jest to teren prywatny i wstęp wzbroniony + przyjemna czaszka. Nie muszę chyba mówić, że serce waliło nam tak jakby chciało wyskoczyć. Całkiem niedaleko zauważyliśmy przy drodze samochód. Na miejscu pasażera siedział siwy, blady, zmartwiony starszy pan. Ubrany był w czarny garnitur, patrzył na mnie gdy przejeżdżaliśmy obok. Nikogo innego nie mogłam dostrzec. Przytoczę teraz naszą rozmowę:
 - Widziałeś tego dziadka? Straszny był...
-  Jakiego dziadka?
-  No stał tam samochód. Siedział na miejscu pasażera...
-  Ale.. ja widziałem tam tylko jakiegoś kolesia obok samochodu. Nikogo w środku nie było.
-  Jakiego kolesia obok? Nikt tam nie stał.
Tak, nie wiem jak to wytłumaczyć.
Kolejna sytuacja była wtedy kiedy widzieliśmy, że jedzie przed nami samochód, świecił światłami prosto w nasze oczy. Zaraz jednak zjechał w dół, obok domu. Po sekundzie znaleźliśmy się zupełnie blisko tej willi, jednakże.... Samochodu nie było.
Dodam jeszcze, że na końcu pewnej ulicy... nie pamiętam nazwy, czuliśmy odrażający zapach. Stęchlizna... nie wiem jak jeszcze go opisać. W każdym razie, czuć było go tylko przez chwilę, w jednym miejscu.

Po tamtym Halloween postanowiliśmy, że jeszcze tam wrócimy, ale tym razem w dzień i wejdziemy do domu Grzegorzewskich. Otóż , powróciliśmy tam 2.04. popołudniem. Dom wyglądał już zupełnie inaczej, nie straszył, nie słychać było żadnego podejrzanego dźwięku. Weszliśmy do niektórych pomieszczeń ale musieliśmy uważać, gdyż dom ten ledwo się trzyma. Woleliśmy nie ryzykować. Zrobiłam jednak kilka zdjęć a nawet przygarnęłam skrawek gazety z lat 60. na pamiątkę.























Nie mogliśmy niestety wejść na piętro, gdzie podobno nadal leżą rzeczy z czasów mieszkania rodziny Grzegorzewskich.
Czekam na wasze opinie, pytania i odpowiedzi czy wierzycie w paranormalność. Mieliście kiedyś jakieś niewytłumaczalne przeżycia, o których wstydziliście się mówić z obawy, iż nikt wam nie uwierzy? Mi możecie napisać. Ja wierzę i lubię słuchać. 

Trzecia wizja

Zatrzymała samochód przed domem z głębokim i głośnym westchnięciem. Oparła głowę o fotel i zamknęła oczy. Nie mogła uwierzyć i pewnie nie dojdzie to do niej do końca, że trafiła na tak wspaniałe życie. Gdyby tylko znów popatrzyła na wprost ujrzałaby oświetlony nad drzwiami wejściowymi, piętrowy dom – nie próżny i bogaty – średnich rozmiarów z przytulnym klimatem.  Do wejścia prowadziła ścieżka usłana z kamieni. Dookoła dostrzec można było lasy, gdzieś niedaleko słychać płynącą rzekę. Ponad koronami drzew ujawniły się piękne góry. Wysiadła z samochodu i udała się w kierunku schodków prowadzących do wnętrza jej ulubionego miejsca na ziemi. Już otwierając drzwi czuła niezwykle przyciągający zapach. Ciekawe co tym razem – pomyślała radośnie. Ledwie zdjęła kurtkę a do jej nóg przybiegł uradowany husky o błękitnych oczach. Szczekał i kręcił się dookoła niej, dając znać wszystkim domownikom, że wróciła do domu.
                    - Fermin, ona jest moja. – odezwał się najukochańszy głos w jej wszechświecie. Po chwili ujrzała go, wychodzącego z wielkiego pomieszczenia, jakim była kuchnia. Wyglądał dokładnie tak samo przystojnie i przyciągająco jak kilkanaście lat temu. Poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić a ręce wyrywają się by móc go w końcu przytulić. Podszedł bliżej i przygarnął do siebie.
                     - Hej kochanie. Doskonale wiem, że jesteś głodna. Zapraszam do kuchni. – podarował słodki pocałunek w policzek i wziął za rękę. Chodzili tak przez całe życie – nieważne gdzie by nie byli, ich dłonie zawsze musiały być splecione. Zaśmiała się do siebie gdy do jej głowy znów powróciło wspomnienie z drugiego spotkania. Niespodziewanie w domu rozniósł się dźwięk otwieranych drzwi i biegu po schodach. Dobrze wiedziała kogo zaraz zastanie. Po dwóch sekundach poczuła, że do jej pasa przyczepiły się dwie pary rąk.
                      -  Wiadomo po kim odziedziczyliście wzrost i siłę, co? – zaśmiała się głaszcząc dwóch młodzieńców po blond włosach.
                      - Obyśmy odziedziczyli też głowę do gotowania bo to co dziś zjedliśmy na kolację, przebiło wszystkie inne dzieła taty. – powiedział jeden z młodszych filozofów.      
                      - W takim razie idę ją skosztować. -  ucałowała obydwu i dodała – Może pójdziecie coś poczytać?
                      - Właśnie! Musimy ci opowiedzieć! Mamy dwa różne zdania co do tej książki.
                      - Mały Książę? – zapytał współtwórca dwóch blondynów, jej ukochany.

Pokiwała twierdząco głową.