wtorek, 23 sierpnia 2016

Willa Grzegorzewskich

Otóż, otóż zacznę od przedstawienia wam historii z dnia 31.10.2015 r. (Halloween). Zawsze marzyłam o spędzeniu tego dnia w jakiś typowy dla jego charakteru, sposób. Chciałam się bać, pójść w tajemnicze miejsce. Oglądanie teraźniejszych horroro-komedii całkowicie mnie nie zaspokaja. Tak się składa, że nawiązałam niezwykle ściśle wartościową współpracę z pewnym osobnikiem, filozofem, moim partnerem od spraw specjalnych i nieprzyziemnych. On toleruje i rozumie moje dziwaczne pomysły - nawet jeśli nie rozumie to nadal kocha i jeździ ze mną wieczorami do rzekomo nawiedzonego lasu. Reasumując, właśnie w Halloween pojechaliśmy na obrzeża Łodzi, Ruda-Popioły. Jest to niezwykle ogromny obszar porośnięty lasem. Obszar, który zamieszkany jest przez ludzi. Żyją sobie w pięknych, staromodnych willach. W dzień jest tam niebywale spokojnie, przyjemnie, życie z dala od centrum, wśród natury - same plusy. Mhm, pojeźdźcie więc tam wieczorem. Zdobędziecie parę strasznych historii do opowiadania znajomym.
Wprowadzę was nieco w historię tego miejsca. Podczas lat drugiej wojny światowej mieszkało tam sporo niemieckich rodzin. Gdzieniegdzie przetrzymywano Żydów. Wille te zaprojektowane były bardzo dawno temu, każda z nich dostała swoją nazwę po rodzinie, w nich kiedyś mieszkających. Przed wejściem do lasu stoi tabliczka z wymienionymi, tymi najpiękniejszymi i największymi budowlami. Wśród ludzi krążą plotki, że w lesie tym dzieje się coś niewytłumaczalnego. Mianowicie: w niektórych miejscach czuć odrażający zapach stęchlizny, że gdzieś znajduje się tam nienazwany cmentarz, że kiedyś zaginęła tam cała grupa dzieci ze szkoły podstawowej, W jednym z domów kręcono serial o klimacie horroru - teraz mieszkają tam bardzo dziwni ludzie, którzy unikają rozmów, chowają się w domach na widok zwiedzających. Jednak to co przydarzyło się nam jest o wiele straszniejsze, ponieważ wszystkie te historie znałam z opinii obcych ludzi. Jednak gdy sama to wszystko ujrzałam zaczęłam wierzyć że w nocy budzi się tam coś tajemniczego i mistycznego.

 Zacznę może od tego, że wybraliśmy się tam samochodem. Pierwszym naszym celem była ul. Popioły. Wjechaliśmy więc w dróżkę, która prowadziła w głąb lasu. Po prawej stronie zobaczyliśmy coś w rodzaju bramy. Dwa ceglane słupy, które prowadziły do jednej z willi. Było ciemno,  przy sobie mieliśmy latarkę, która świeciła bardzo efektywnie. Powiedziałam mojemu ulubieńcowi, że chcę tam wejść. Oczywiście, jak to on, zrobił dziwną minę, pomyślał, że mam nie po kolei w głowie ale zgodził się i zatrzymał samochód. Zapaliliśmy latarkę i weszliśmy na drogę prowadzącą do owego domu, jak się potem okazało ( potem czyli w marcu willa ta nazywa się willą Grzegorzewskich). Zachowywaliśmy się cicho, prawie nie rozmawialiśmy, gdyż nie mieliśmy pewności czy nikogo z nami nie ma, oraz czy dom ten jest zamieszkany. Gdy byliśmy nieco bliżej skierowaliśmy światło na okna. Nie mogliśmy jednak ujrzeć drugą stronę willi bo nagle usłyszeliśmy podejrzany, głośny dźwięk. Według pana filozofa był to dźwięk trzaskających gałęzi, jak gdyby ktoś stąpnął na nie za nami. Mnie jednak przypominał on walenie w blachę, dobiegał ze wszystkich stron. Nie potrafiliśmy tego wytłumaczyć, bo po pierwsze: nasze wrażenia są zupełnie różne,po drugie za nami obok i przed  nikogo nie było - świeciliśmy wtedy w każdą stronę, po trzecie: dźwięk ten nie był krótki więc po kilku sekundach paraliżu zaczęliśmy uciekać do samochodu. Oczywiście scena jak z każdego horroru: mój ukochany nie mógł trafić kluczykami by otworzyć a ja musiałam czekać po tej stronie skąd zaraz mógł wyskoczyć jakiś stwór, kanibal czy coś w tym rodzaju. Kiedy jednak odjechaliśmy ujrzeliśmy tabliczkę, że jest to teren prywatny i wstęp wzbroniony + przyjemna czaszka. Nie muszę chyba mówić, że serce waliło nam tak jakby chciało wyskoczyć. Całkiem niedaleko zauważyliśmy przy drodze samochód. Na miejscu pasażera siedział siwy, blady, zmartwiony starszy pan. Ubrany był w czarny garnitur, patrzył na mnie gdy przejeżdżaliśmy obok. Nikogo innego nie mogłam dostrzec. Przytoczę teraz naszą rozmowę:
 - Widziałeś tego dziadka? Straszny był...
-  Jakiego dziadka?
-  No stał tam samochód. Siedział na miejscu pasażera...
-  Ale.. ja widziałem tam tylko jakiegoś kolesia obok samochodu. Nikogo w środku nie było.
-  Jakiego kolesia obok? Nikt tam nie stał.
Tak, nie wiem jak to wytłumaczyć.
Kolejna sytuacja była wtedy kiedy widzieliśmy, że jedzie przed nami samochód, świecił światłami prosto w nasze oczy. Zaraz jednak zjechał w dół, obok domu. Po sekundzie znaleźliśmy się zupełnie blisko tej willi, jednakże.... Samochodu nie było.
Dodam jeszcze, że na końcu pewnej ulicy... nie pamiętam nazwy, czuliśmy odrażający zapach. Stęchlizna... nie wiem jak jeszcze go opisać. W każdym razie, czuć było go tylko przez chwilę, w jednym miejscu.

Po tamtym Halloween postanowiliśmy, że jeszcze tam wrócimy, ale tym razem w dzień i wejdziemy do domu Grzegorzewskich. Otóż , powróciliśmy tam 2.04. popołudniem. Dom wyglądał już zupełnie inaczej, nie straszył, nie słychać było żadnego podejrzanego dźwięku. Weszliśmy do niektórych pomieszczeń ale musieliśmy uważać, gdyż dom ten ledwo się trzyma. Woleliśmy nie ryzykować. Zrobiłam jednak kilka zdjęć a nawet przygarnęłam skrawek gazety z lat 60. na pamiątkę.























Nie mogliśmy niestety wejść na piętro, gdzie podobno nadal leżą rzeczy z czasów mieszkania rodziny Grzegorzewskich.
Czekam na wasze opinie, pytania i odpowiedzi czy wierzycie w paranormalność. Mieliście kiedyś jakieś niewytłumaczalne przeżycia, o których wstydziliście się mówić z obawy, iż nikt wam nie uwierzy? Mi możecie napisać. Ja wierzę i lubię słuchać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz