Był to jeden z tych cieplejszych i słonecznych dni wakacji
kiedy niebo nie przysłaniała żadna
chmura. Powietrze uprzyjemniało humor, nie męczyło swym ciężarem. Wręcz
przeciwnie, leciutki wietrzyk zdawał się rozwiewać każdy pierwiastek pesymistyczności.
Godzina 17:00. Jechali pozbawioną samochodów drogą, a po dwóch stronach
rozciągały się pola ze złocistym zbożem. Otwarte okna pojazdu łączyły ich z
naturą, ze spokojem, który tak doceniali po całym tygodniu ciężkiej pracy.
Patrzyli przed siebie i uśmiechali się, zupełnie tak jak 11 listopada gdy ich
celem był Koniec Świata. Ich łokcie oparte były o okna, przez które wydobywały się odgłosy
muzyki i wspólnych rozmów.
-
Wiemy już gdzie jedziemy? – zapytał rozbawiony, patrząc na nią kątem oka.
- A
czy to ważne? – odpowiedziała mu uśmiechem. Odwróciła wzrok by móc spojrzeć na
otwartą przestrzeń. Czuła się szczęśliwa. Zbliżał się ciepły wieczór, tylko we
dwoje, gdzieś daleko od cywilizacji, od przyziemności. Szukali miejsca, które
mogłoby ich oczyścić ze skazy ludzkiej. Przypomniała sobie czasy gdy
podróżowała autobusem szkolnym, niby w towarzystwie całej szkoły ale jednak
samotnie. Zawsze słuchała takiej muzyki jak dzisiaj, zawsze zdolna była
odczuwać niesamowity klimat tej chwili. Wydawało jej się że nie może być
lepiej. Jak bardzo się myliła. Popatrzyła na swoją lewą stronę. Siedział tam,
ten jedyny, poznany niby przypadkiem, zjednany przeznaczeniem. Jak bardzo go
kochała. Jak bardzo pragnęła by ta chwila trwała wiecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz